niedziela, 29 maja 2016

018. Co warto mieć w... telefonie

Hej dziewczyny!

Dziś wracam do tematu podróżowania. Od wielu lat moim nieodłącznym gadżetem w podróży jest telefon. Po pierwsze dlatego, ponieważ tylko telefonem robię zdjęcia. Po drugie – mam na nim kilka aplikacji, które są niezwykle przydatne. Pokażę Wam dzisiaj te, które szczególnie przydają się na wyjazdach i jedną, która dla mnie jest absolutnym must have na każdej wycieczce! Enjoy!

1.       Shazam
Aplikacja, którą pewnie już kojarzycie, a jeśli nie, to koniecznie pobierzcie na swoje telefony! Wyobraź sobie, że jesteś gdzieś za granicą, słyszysz świetną piosenkę, która prawdopodobnie nigdy nie zabrzmi w polskiej radiostacji. Włączasz Shazam, który na chwilę jej się przysłuchuje i jeśli masz połączenie z Internetem w ciągu kilku chwil znasz już wykonawcę i tytuł piosenki. Jeśli nie masz Internetu – nic straconego, nagranie zachowuje się w pamięci aplikacji, więc poznasz jego tytuł później J



2.       Spotify
Czym jest nikomu nie trzeba tłumaczyć. Jednak dopiero dwa tygodnie temu naprawdę używałam Spotify w podróży i natchnął mnie do tego kolega, który zaproponował stworzenie łączonej playlisty. W naszym samochodzie, którym zwiedzaliśmy Norwegię, było pięć osób o zupełnie różnym guście muzycznym. Lista stała się rozwiązaniem optymalnym, każdy na nią wrzucił ulubione utwory. Co więcej, nie używaliśmy do tego Internetu, gdyż konto Premium (które obecnie jest w naprawdę atrakcyjnej promocji), pozwala słuchać muzyki offline. Każdy był zadowolony, słysząc swoje piosenki, a lista wyszła tak długa, że praktycznie żadna z nich w ciągu kilku dni podróży się nie powtórzyła. Polecam gorąco!

3.       Splitwise
Również niedawne odkrycie. Jest to aplikacja, która pozwala dzielić koszty. Załóżmy, że jedziemy na wycieczkę, każdy ma swoje pieniądze, ale co rusz kupujemy coś wspólnie, w dodatku nie zawsze wszyscy są brani pod uwagę jeśli chodzi o rozliczenie. Tworzymy zatem w aplikacji grupę (np. wyjazd do Pragi), w której każdy wpisuje ile środków wydał na co i na ile osób ma być dzielony koszt. Aplikacja daje wiele możliwości, tj. dzielenie opłaty po równo na wszystkich członków, procentowo, uwzględnia również płatność w innych walutach. Co najważniejsze, ostateczne rozliczenie jest tworzone w ten sposób, że każdy wysyła pieniądze tylko jednej osobie, dzięki czemu nie robimy później miliona przelewów J  



4.       Google Keep
Aplikacja, o której pisałam tutaj! Niezmiennie przydaje się w każdej sytuacji, gdy chcemy coś zanotować lub zaplanować.

5.       WhatsApp
Komunikator, który tworzy konto związane z Twoim numerem telefonu. Przydaje się w różnych dziwnych sytuacjach. Bardzo dobra aplikacja, jeśli macie rodzinę/znajomych, którzy nie mają facebooka i rzadko korzystają z maila, a Wy jesteście w kraju z którego wysłanie SMSa kosztuje kilka złotych i zależy Wam na szybkim kontakcie z bliskimi. Jeśli macie dostęp do Internetu i Wasz rozmówca również, możecie się łatwo porozumieć lub zadzwonić do siebie. Mnie się przydała kilkakrotnie w śmiesznych sytuacjach, kiedy porozumiewałam się z lokalsami w sprawie różnych rezerwacji (hotel, rejs…).

6.       Nokia here
Moje must have! Są to mapy, które możesz ściągnąć bezpośrednio na telefon. Zawsze z nich korzystam za granicą i nie miałam sytuacji, w której by mnie zawiodły. Jeśli ściągniemy konkretną mapę nie potrzebujemy już połączenia z Internetem, wystarczy jedynie być zlokalizowanym przez GPS, by zobaczyć gdzie się znajdujemy i ustawić punkt docelowy, do którego aplikacja ma nas doprowadzić. Umożliwia ona również tworzenie tzw. „kolekcji”, gdzie zapisujemy różne miejsca. Ja tworzę takie kolekcje na długo przed wyjazdem czytając o różnych ciekawych miejscach na świeci. Wiedząc gdzie jest coś ciekawego do obejrzenia, dużo łatwiej zaplanować sensowną trasę podróży. Dodatkowym atutem jest fakt, że nawigacja pokazuje ograniczenie prędkości obowiązujące w danym miejscu.



A jakie aplikacje pomagają Wam w podróżowaniu?
Ściskam!

M.

niedziela, 15 maja 2016

017. Tanie i dobre?

Hej dziewczyny!

Coraz częściej można przeczytać na różnych forach, blogach i nie tylko, że tanie... znaczy dobre! Rynek kosmetyczny wzbogaca się w coraz to nowsze kosmetyki, które bardzo dobrze się sprawdzają, a do tego - są tanie! Mój portfel zawsze się cieszy, kiedy wiele z niego nie ubywa :)

Dzisiaj chciałabym opisać wam moją pierwszą paletkę, którą sobie zakupiłam. Przedstawię wam wszystkie plusy i minusy.



Dzisiaj skupimy się na paletce Makeup Revolution - Death by Chocolate

Jest to pierwsza paletka, na którą się zdecydowałam i z którą rozpoczynałam swoją przygodę malowania oczu. Co mnie na nią skusiło? Na pewno cena i dobra opinia Maxineczki (klik). Jako osoba początkująca chciałam kupić sobie coś niedrogiego, na czym będę mogła próbować swoich umiejętności. 

Pigmentacja?

Dobra, ale nie powalająca. Cienie trzymają się na oczach w dobrej kondycji tylko kilka godzin. Pod wieczór widać zarówno ich ubytek, jak i brak nasycenia kolorów. Zdecydowanie nie polecam na wielkie wyjścia, kiedy musimy wyglądać rewelacyjnie. Na co dzień? Jak najbardziej :)

Blendowanie i nakładanie?

Oceniam na bardzo dobry. Cienie nie osypują się, jeśli nadmiar strzepiemy z pędzelka. Nakładają się ładnie, równomiernie i nie trzeba się długo z nimi bawić, aby je ładnie rozetrzeć.

Kolory?

W paletce nie ma cieni typowo matowych. Są satynowe i błyszczące. Plusem na pewno jest większa pojemność beżowego cienia, który wykorzystywany jest najbardziej. Minusem jest dla mnie drugi duży, błyszczący cień. Jest koloru coś a'la żółtego i zdecydowanie używam go najrzadziej. 
Cienie błyszczące są ładnie napigmentowane, dobrze się nakładają i pięknie odbijają światło. Kolorystyka również mnie zadowala, aczkolwiek wolałabym, gdyby pojawiło się więcej jasnych, błyszczących cieni (są tylko dwa). 

Zapach?

Jak wiadomo, ta paletka wzorowana jest na paletce Chocolate Bar firmy Too Faced. Chociaż nie miałam jej ani razu w ręce, podobno zapach czekolady powala. Pisała o tym Blondlove (klik) na swoim blogu. Zapach paletki Makeup Revolution niestety nie powala. Jak dla mnie pachnie tanią podróbką czekolady. Na szczęście nie jest to zapach drażniący, dlatego mi nie przeszkadza.

Opakowanie?

Z plastiku. Nie jest to opakowanie najwyższych lotów, ale jest to gruby, solidny plastik, który nie powinien rozwalić się przy pierwszym spotkaniu z ziemią. Niestety przy drugim albo trzecim - mogą być problemy. Lusterko w paletce jest słabej jakości. Dodatkowo cienie się pylą i łatwo na nim osiadają, co nie sprzyja jego używaniu. 

Ocena ogólna?

Jeśli szukacie paletki, z którą chcielibyście rozpocząć, tak jak ja, swoją przygodę z malowaniem oczu, to polecam. Jest to paletka tania, ze standardowymi kolorami (beże i brązy), które ładnie się nakładają i blendują.

Jeśli szukacie jednak czegoś trwałego, co będzie wyglądać dobrze bez względu na okazję - lepiej zainwestować w coś innego.

A poniżej prezentują wam szybki i dzienny makijaż, który udało mi się stworzyć :)









A wy? Posiadacie tę paletkę? Jak ją oceniacie? 

Buziaki!
A.



niedziela, 8 maja 2016

016. Czarodziejskie glinki

Hej Kochane!
Ostatnio M. pisała o naturalnych kosmetykach w których zawarte są glinki. Gdy zaczynałam swoją przygodę z tego rodzaju kosmetykami, zaczęłam także czytać co nie co na temat samych glinek. I pomyślałam, ze skoro mają tak fantastyczne działanie to czemu by nie wypróbować ich jako maski do twarzy. Już po kilkurazowym stosowaniu moją twarz oczyściła się a także stała się miekka i bardziej nawilżona.

Znalazłam 4 rodzaje glinek które mnie zainteresowały: czerwona, żółta, zielona i biała. Kupiłam w sklepie internetowym kilka opakowań po ok. 100 gram w cenie 5.50 zł za paczkę z firmy „Skarby Afryki”. Jest nas w domu kilka kobiet o przeróżnych rodzajach cery, więc każda z nas wybrała sobie inna glinkę odpowiadająca jej potrzebą:)


1. Glinka czerwona przeznaczona jest do skóry tłustej, mieszanej, wrażliwej, z pękającymi, rozszerzonymi naczynkami. Łagodzi objawy trądziku, nawilża i wygładza skórę, dogłębnie oczyszcza, zapobiega pękaniu naczynek krwionośnych, wygładza zmarszczki i zapobiega ich poswtawaniu, zamyka rozszerzone pory, działa ujędrniająco, poprawia koloryt skóry.

2. Glinka zielona przeznaczona do skóry suchej, atopowej, trądzikowej. Działa nawilżająco, dezynfekująco, odżywczo sprzyja pozbywaniu się cellulit. Łagodzi objawy trądziku , usuwa ze skóry toksyny,  zmniejsza zmarszczki i zapobiega ich powstawaniu, działa wyszczuplająco i ujędrniająco, dogłębnie oczyszcza skórę, wygładza naskórek, zamyka rozszerzone pory, łagodzi podrażnienia naskórka. UWAGA! Podczas stosowania proszę zamykać się w łazience by Wasz ukochany się nie przestraszył, ponieważ po nałożeniu maski możecie wyglądać jak Ogr :P

 (modelka; J.)

3. Glinka żółta przeznaczona jest do skóry tłustej, mieszanej oraz trądzikowej. Delikatnie oczyszcza  skórę, łagodzi objawy trądziku, oczyszcza i wygładza skórę, łagodzi podrażnienia skóry, zamyka rozszerzone pory, zmniejsza zmarszczki i zapobiega ich powstawaniu.

4. Glinka biała (osobiście moja ulubiona) najłagodniejsza ze wszystkich glinek. Glinka biała przeznaczona jest do skóry suchej, wrażliwej, podrażnionej, zmęczonej oraz ze skłonnościami do zmarszczek. Wygładza oraz odświeża skórę,zamyka rozszerzone pory, oczyszcza skórę, świetnie nawilża cerę, łagodzi podrażnienia oraz stany zapalne skóry.


Ponadto glinki można stosować także do pielęgnacji całego ciała. Tak więc, żółta działa ujędrniająco oraz pomaga w walce z rozstępami. Czerwona działa ujędrniająco, pomaga przy schorzeniach takich jak reumatyzm i pomaga w walce z łupieżem. Zielona zapobiega powstawaniu rozstępów. Biała wspomaga gojenie ran, łagodzi stany zapalne skóry. Ja osobiście używam jej jako zamiennik suchego szamponu gdy mi go zabraknie, fantastycznie podnosi włosy i nadaje im świeżości :)

Stosowanie:
 Odpowiednią ilość glinki (ok. 2 dwie małe łyżeczki) wsypać do miseczki i rozrobić z wodą. Do mieszania powinno używać się drewnianego patyczka lub drewnianej łyżki, należy unikać kontaktu glinki w częściami metalowymi. Nanieść grubą warstwę „błotka” na wybrane partie ciała i pozostawić on 10/15 minut, następnie dokładnie spłukać ciepłą wodą.

Uwaga! W razie pokazania się jakichkolwiek podrażnień powinno się przestać stosować glinkę na jakiś czas.

A czy Wy stosujecie jakieś maski na twarz?
S.

poniedziałek, 2 maja 2016

015. B&W

Cześć kochani!
Stylizacja którą przygotowałam należy do tych klasycznych. Czarna, skórzana ramoneska (według mnie must have każdej, damskiej garderoby), czarne rurki z uwielbianymi  przeze mnie dziurami, biała, minimalistyczna koszulka z drobnym napisem i najciekawszy element, czyli srebrne buty. W ostatnim czasie to moje ulubione buty! Wybierając je liczyłam na duży komfort chodzenia i nie zawiodłam się! Są bardzo wygodne i lekkie, idealnie nadają się na wiosenne (niekoniecznie upalne) dni. Oczywiście aspekt wizualny był równie (o ile nie bardziej) ważny przy wyborze i pod tym względem także jestem bardzo zadowolona. Idealnie uzupełniają proste stylizacje ale równie dobrze sprawdzają się w tych bardziej zaskakujących. Przyciągają uwagę ale myślę, że jest to nieuniknione przy butach w tym kolorze. Nie przedłużając, zapraszam do oglądania :)











 Mam nadzieję, że zdjęcia się podobały. Zapraszam do czytania kolejnych postów i obserwowania bloga :)
                                                                                                                                                  /J





niedziela, 24 kwietnia 2016

014. Lily Love Lolo

Hej dziewczyny!

Pewnie każda z Was ma swoją ulubioną markę kosmetyków do makijażu. Moja to zdecydowanie mało znane kosmetyki Lily Lolo, czyli naturalne kosmetyki mineralne. Dzisiaj chciałabym Wam napisać o tym jak przyjaźnię się z podkładem tej firmy już od dwóch lat i czym warto kierować się przy zakupie. Zapraszam!


Podkład mineralny? Hmm…

Jak to bywa z mineralnym kosmetykami – są one sypkie. Dla wielu dziewczyn jest to bariera nie do przejścia, bo jak to? Podkład bez smarowania? A jednak! Nakładamy go pędzelkiem (najlepiej metodą stemplowania), ja używam pędzla Baby Buki również z Lily Lolo i sprawdza się doskonale. Ważne, by przed zastosowaniem podkładu nanieść na twarz jakiś krem, aby podkład miał się na czym trzymać. Ja używam najzwyklejszego Nivea Soft – jest to dla mnie jeden z niewielu kremów, który mnie nie uczula, a przy okazji bardzo lekka konsystencja dobrze współgra z minerałami. Podczas nakładania zawsze lepiej nałożyć kilka cieniuteńkich warstw, niż jedną grubą, gdyż wtedy nie trudno o efekt pudernicy. Krycie zależy od ilości nałożonych warstw. Zaraz po zrobieniu makijażu może się Wam wydawać, że efekt jest mocno pudrowy, ale mija on już po kilku minutach, a podkład pięknie dopasowuje się do twarzy, dając bardzo naturalny efekt.




Jak trafiłam na Lily Lolo?

Dwa lata temu zauważyłam , że moja cera pogarsza się w zastraszającym tempie. Nie pomagała zmiana diety, kremów, żeli do mycia twarzy, a testowanie różnych podkładów również nie wpływało na cerę zbyt dobrze. Doszłam do wniosku, że skoro podkład to kosmetyk, który nosi się na twarzy cały dzień, warto, by nie tylko maskował wszystko to, co chcemy ukryć, ale też leczył skórę i jak najmniej faszerował ją chemią. Wtedy zaczęłam czytać o kosmetykach mineralnych, które były dla mnie jakimś kosmicznym zjawiskiem gdzieś istniejącym, z którym nigdy nie miałam do czynienia. Przeszukałam cały Internet w poszukiwaniu informacji na temat jakości produktów różnych firm i tak okazało się, że Lili Lolo jest polecane na każdym kroku. Postanowiłam więc zaryzykować i nie zawiodłam się.




Kolorów co nie miara!

Jeśli chodzi o podkłady Lily Lolo to ich gama kolorystyczna jest tak szeroka, że każdy znajdzie cos dla siebie. Kolory dopasowane są odpowiednio do czterech rodzajów karnacji: wpadającej w tony chłodne i ciepłe, neutralnej i oliwkowej. Następnie w każdej kategorii odnajdujemy całą masę różnych odcieni od jasnych do ciemnych. Tak szeroki wybór może ucieszyć zwłaszcza bledziochy, bo zakres jasnych tonów jest tak szeroki, że chyba nie mam możliwości, by ktoś nie wybrać idealnego odcienia dla siebie. Całość przedstawia się następująco:

źródło: http://www.costasy.pl/menu,13,podklad_mineralny_lily_lolo




Jak dobrać kolor?

Przyznam, że to jest największą zagwozdka... Po pierwsze trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie jaki mamy odcień cery. Dobrym sposobem jest ocena koloru żył na przedramieniu: jeżeli są niebieskie to mamy cerę chłodną, a jeśli zielone to ciepłą lub oliwkową. Na stronie znajdujemy również pomocną tabelkę:

źródło: http://www.costasy.pl/menu,139,jak_dobrac_idealny_podklad


Przy moim pierwszym podejściu do Lily Lolo składałam zamówienie na Costasy.pl dwa razy. Za pierwszym razem zamówiłam tylko próbki, by mieć pewność co do koloru, a dopiero później pełnowymiarowe kosmetyki. Polecam Wam ten sposób – gama kolorystyczna naprawdę jest tak szeroka, że nie warto kupować w ciemno, bo na pewno znajdziecie coś idealnego, a podkład (przynajmniej w moim przypadku) jest tak wydajny, że wystarcza na ponad pół roku (a używam codziennie). Polecam Wam również kupić sobie małe pudełeczko z ciemniejszym dwa lub trzy tony odcieniem. Jeżeli się opalicie, to możecie je mieszać i zawsze kolor będzie dopasowany do waszej cery




Działanie i trwałość

Jestem posiadaczką cery mieszanej ze skłonnością do suchej na policzkach. Odkąd zaczęłam stosować Lily Lolo pozbyłam się wszelkich problemów skórnych i różnego rodzaju niespodzianki są na mojej twarzy rzadkością. Trwałość kosmetyków jest zadziwiająca, ale trzeba je naprawdę starannie nałożyć. Używam ich na co dzień i „od święta” łącznie z tym, że pomalowana byłam Lily Lolo na własnym ślubie i kilku innych weselach w przeciągu ostatnich dwóch lat. Mimo tańców całą noc podkład pięknie się utrzymywał, nigdy nie spłynął, ani nie podziało się z nim nic złego. Inne kosmetyki tej firmy, tj. pudry, korektory, róże i brązery również są godne polecenia, ale o tym napiszę szerzej w jednym z kolejnych postów.

Używałyście kiedyś minerałów? Jak sprawdziły się u Was?
Ślę buziaki!
M.

niedziela, 10 kwietnia 2016

013. Domowe sposoby na włosy

O włosach na blogach jest powiedziane już chyba wszystko. Począwszy od olejowania, przez odżywki, błędy w dbaniu o włosy, po rozróżnianie struktury naszych włosów.
Ja pewno nie jestem zbyt odkrywcza w tym jak dbam o swoje włosy (dlatego, że  czytam wiele blogów na ten temat i modyfikuje polecane tam sposoby w odpowiedni sposób do mojego rodzaju włosa).
Dziś chciałabym podzielić się z Wami kilkoma sposobami robienia odżywek oraz mega zmodyfikowanym olejowaniem głowy.

Olejowanie- większość z Was do olejowania używa jednego, może dwóch zmieszanych olejów. A gdyby tak pomieszać kilka na raz? Odżywcze działanie połączonych ze sobą olejów w cudowny sposób może odżywić nasze cebulki włosowe oraz nadać gładkości włosom na całej długości i dociążyć końcówki. Ja postanowiłam wymieszać kilka moich ulubionych olejów: z pomarańczy, z czarnuszki, z sezamu, olej rycynowy i olej z marakui. Po ok. łyżeczce każdego z nich przelałam do małego pojemniczka. Do aplikacji takiej mieszanki użyłam buteleczki z silikonową zatyczką zakończoną szpicem (jak buteleczka kropli do uszu). Zapewnia to komfort nakładania oleju, ponieważ nie ma szans by wylało się go w nadmiarze. Ponadto ułatwia to nakładanie oleju w przypadku, gdy chcemy olejować tylko skalp. Do tego rodzaju nakładania oleju, fantastycznie sprawdza się także pipetka. Olej nakładamy na minimum pół godziny przed myciem głowy, choć najlepiej sprawdza się, gdy ma szansę zostać na głowie na całą noc J

Przed

Po 


Maseczka? Jak maseczka to tylko domowa! U mnie najlepiej sprawdza się maska z siemienia lnianego. Ok. dwie łyżki nasion zalewam 2 szklankami wody i doprowadzam do wrzenia, gotuję tak ok. 5 minut i pozostawiam do wystudzenia. Tak zrobioną maskę o konsystencji kisielu nakładam na całą długość włosów na ok. 45 minut. Zapewniam, ze po systematycznym stosowaniu takiej maski włosy stają się dociążone, gładkie i mięciusieńkie !
Przed
Po

Płukanie włosów pokrzywą. Mieszkam w domku jednorodzinnym, na skraju miasta. Dookoła mojego domu są tylko pola i łąki, a na nich… całe mnóstwo świeżej pokrzywy, przez większość roku! Pokrzywa minimalnie przyciemnia włosy, ale dla moich i tak już dość ciemnych włosów, to dużej różnicy nie robi. Kilka gałązek świeżej pokrzywy (można także kupić suszoną w sklepie ze zdrową żywnością i wtedy ok. dwie  łyżki stołowe) należy zalać dwoma szklankami gorącej wody i parzyć przez 5 minut. Następnie przecedzić przez sitko i odstawić do wystygnięcia. Ostudzonym naparem wykonujemy ostatnie płukanie włosów po ich wcześniejszym umyciu.
Ciekawostka na temat pokrzywy :
 Pokrzywa występuje jako roślinka pospolita z rodziny pokrzywowatych  w Europie, Azji, Afryce, Ameryce Południowej i Ameryce Północnej Rośnie w wilgotnych lasach i zaroślach oraz bardzo często na żyznych siedliskach ruderalnych..
Pokrzywa zwyczajna– jest rośliną leczniczą i kosmetyczną, jadalną i paszową, dostarcza także włókien, barwnika i jest użytkowana w ogrodnictwie. Z powodu obecności kłująco-parzących włosków powoduje bolesne podrażnienia skóry ludzi i zwierząt. Ze względu na rozpowszechnienie pokrzyw, długotrwałość pylenia i wytwarzanie wielkich ilości pyłku – jego stężenia w atmosferze są bardzo wysokie. Z tego powodu pokrzywa bywa zaliczana do najczęstszych przyczyn kataru siennego.
A czy Wy stosujecie domowe sposoby na poprawę kondycji włosów? 
Jeśli tak to chętnie poznam jakie?

 S.

środa, 6 kwietnia 2016

012. Akcja pielęgnacja!

Hej kochani! 

Czy tylko ja cieszę się z tej pięknej wiosny, która nadeszła? Mam nadzieję, że nie! To cudowne słońce za oknem sprawia, że codziennie wstaję z ogromnym uśmiechem na twarzy i chęcią do działania. Kocham tę porę roku i mam nadzieję, że te piękne dni pozostaną z nami na dłużej.

Dzisiaj mniej o kosmetykach, a więcej o pielęgnacji.

Moja skóra od pewnego czasu zrobiła się bardzo humorzasta i nadzwyczaj wrażliwa. Nieustanne pieczenie, swędzenie, pojedyncze wypryski, przesuszenie, przetłuszczenie i tak w kółko. Przestały mi pomagać moje dotychczasowe kremy z Nuxe. Miałam wrażenie, że nie nawilżają mojej cery dostatecznie oraz w żaden sposób nie pomagają w gojeniu się moich nieproszonych gości. Na szczęście, będąc kiedyś w Rossmannie, wpadły mi do rąk rewelacyjne kosmetyki, którymi chcę się z Wami podzielić.



Tołpa. Cudowna, polska firma. Po raz pierwszy usłyszałam o niej w zeszłym roku. Odkąd pojawiła się na półkach w drogeriach, zainteresowała mnie jeszcze bardziej. Pierwszym kosmetykiem jaki kupiłam był mini żel do mycia twarzy i oczu (50ml). Sprawdził się... idealnie! Po raz pierwszy nie miałam problemu ze swędzącą i suchą skórą po myciu. Zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia. Nie wiadomo dlaczego, ale ta miłość na tym jednym kosmetyku poprzestała. Jednak, tak jak wspomniałam wcześniej, pewnego dnia Tołpa ponownie przykuła moją uwagę w Rossmannie (również dzięki promocji). Mając trochę więcej czasu postanowiłam dokładnie wczytać się w skład kosmetyków oraz zapewnienia producenta. Po dość długiej lekturze powyższe cztery produkty trafiły do mojego koszyka z nadzieją, że pomogą mi wyjść z tego okropnego stanu mojej cery. Co sądzę o nich po pierwszych miesiącach używania?  


Na początek normalizujący płyn micelarny do mycia twarzy. Co mówi producent?
Nasz dermokosmetyk usuwa makijaż, zanieczyszczenia i nadmiar sebum. Zwęża rozszerzone pory i normalizuje wydzielanie sebum. Przywraca fizjologiczne pH i pozostawia skórę odświeżoną i matową.
Czy się zgadzam? Zdecydowanie! Ten płyn micelarny sprawił, że moje oczy już nie płaczą przy demakijażu, a skóra nie piecze ani nie swędzi. Twarz sprawia wrażenie idealnie oczyszczonej, świeżej i... zadowolonej :) Wielkim plusem jest dla mnie fakt, że płyn nie posiada wyrazistego zapachu. Moja skóra go kocha!


Normalizujący tonik matujący. Co mówi producent?
Nasz dermokosmetyk delikatnie złuszcza zrogowaciały naskórek i
normalizuje wydzielanie sebum. Działa ściągająco i antybakteryjnie. Przywraca fizjologiczne pH skóry i długotrwale matuje. 
No i pewnie znowu was nie zaskoczę, że... zgadzam się w pełni z zapewnieniami producenta. Ten tonik sprawił, że wyraźnie pozbyłam się mojego problemu z trądzikiem, a przede wszystkim z wszelakimi zanieczyszczeniami na twarzy. Zapewne wszyscy znamy małe, czarne kropki, wyraźnie widoczne na nosie i nie tylko. Ja z problemem wągrów borykałam się długi czas. Próbowałam wszystkiego. Przeszłam przez peelingi, domowe maseczki itp. Ten tonik naprawdę pozwolił mi zauważalnie zniwelować problem z wągrami (choć jeszcze nie w 100%). W duecie z moim kolejnym ulubieńcem potrafią zdziałać cuda. 


Mikrozłuszczający żel peelingujący do mycia twarzy. 
Usuwa zanieczyszczenia i nadmiar sebum. Delikatnie złuszcza zrogowaciały naskórek, działa antybakteryjnie i odblokowuje pory. Posiada fizjologiczne pH i nie wywołuje podrażnień. Wygładza i odświeża skórę. Może być stosowany codziennie.
Na początku byłam do niego nastawiona sceptycznie. Po nałożeniu na twarz bardziej przypominał mi żel niż peeling z powodu drobinek, które były ledwie wyczuwalne na twarzy. Poddawałam w wątpliwość czy to rzeczywiście będzie działać, bo od zawsze byłam przyzwyczajona do peelingów gruboziarnistych, działających niemal jak papier ścierny. Ale... ponownie - pozytywne zaskoczenie! Po sumiennym stosowaniu codziennie, stan mojej skóry zdecydowanie się polepszył. Tak jak wspominałam wcześniej, wyraźnie zmniejszył się problem z wągrami, a twarz stała się miękka w dotyku. Po peelingach gruboziarnistych bardzo często miałam problem z podrażnieniem twarzy i wyraźnym zaczerwienieniem. Po umyciu tym żelem - nic takiego nie zauważyłam. Gdyby tylko wystarczyło mi samozaparcia, żeby używać go codziennie, to myślę, że zdziałałby cuda na mojej skórze. 


Lekki regenerujący krem korygujący na noc.
U-LU-BIE-NIEC!!!

Służy do walki z niedoskonałościami skóry w czasie snu. Reguluje wydzielanie sebum, odblokowuje pory i działa antybakteryjnie. Zapobiega powstawaniu grudek, krostek i zaskórników oraz przyspiesza eliminację zmian. Łagodzi podrażnienia i zaczerwienienia. Jednym zdaniem: rano skóra jest zregenerowana i ma wyrównany koloryt.
Tak, tak, tak!!! Nie wyobrażam sobie już życia bez tego kremu, co pewnie widać po jego zużyciu. Jest fenomenalny. Jego konsystencja jest lekka, bezzapachowa i bardzo łatwa w rozcieraniu. Mój dotychczasowy problem z kremami na trądzik polegał na tym, że wszystkie przesuszały mi skórę. Ten krem działa zupełnie inaczej. Po pierwsze, cudownie nawilża cerę. Po drugie, wyraźnie zredukował ilość wyprysków. Po trzecie, skóra twarzy jest idealna w dotyku nad ranem. Jedyny minus (choć w sumie mi to nie przeszkadza)? Krem nie wchłania się całkowicie. Rano, przy myciu twarzy, wyraźnie czuć jego obecność. Mimo to jestem w nim zakochana na zabój. 

A to ostatnia perełka, która trafiła mi się podczas zakupów w Rossmannie. Potrzebowałam małego żelu pod prysznic na wyjazd i postanowiłam wziąć ten z Tołpy. Ten mus jest absolutnie boski. Dlaczego? Z powodu tego ZAPACHU! Zawiera on naturalne olejki eteryczne: werbenę, limonkę, cytrynę i paczulę, które sprawiają, że pachnie on po prostu nieziemsko. Jest to mój nr 1 na wiosnę. Po jego użyciu człowiek ma od razu więcej energii. :) 


To tyle! Mam nadzieję, że post się Wam spodobał. Mam dla was również niespodziankę!

W drogeriach Natura do 13 kwietnia obowiązuje promocja -30% na produkty Tołpa z serii Sebio, czyli dokładnie te przedstawione powyżej. Osobiście polecam nabyć je w cenie promocyjnej, ponieważ nie należą one do najtańszych. A uwierzcie mi, są warte każdej złotówki! Ja zamówiłam już krem na dzień. Mam nadzieję, że będzie tak samo dobry, jak ten na noc. 

Do usłyszenia znowu!

A.

niedziela, 27 marca 2016

011.Wesołego jajka!

Kochani i Kochane! Z okazji Świąt Wielkiej Nocy, życzymy wam smacznych jajek, mokrego dyngusa, błogosławieństwa Bożego oraz dużo, dużo jedzenia! A tak serio, to żebyśmy za bardzo nie przytyli przez te święta :P

Dziś chciałybyśmy podzielić się fragmentem naszych świątecznych zwyczajów oraz pięknymi ozdobami które posiadamy w swoich kolekcjach.

Jako pierwszy pokażemy świąteczny koszyk w którym znajdziemy Baranka-symbol Chrystusa Zmartwychwstałego, pisanki- symbol odradzającego się życia(niegdyś wierzono, że dzielenie się jajkiem umacnia więzi rodzinne i korzystnie wpływa na relacje miedzy najbliższymi, z kolei nasz dziadek mawiał; „gdybyś się topił, pamiętaj z kim żeś się jajkiem dzielił”). Chleb-symbol Ciała Chrystusa, godności człowieka, jest to pokarm niezbędny do życia. Sól- symbolizuje oczyszczenie i prawdę, według niektórych powinna chronić przed zepsuciem, chrzan- symbol sił witalnych oraz siły fizycznej, wędliny-oznacza dobrobyt i zamożność rodziny, babka wielkanocna- symbol umiejętności, powodzenia i dostatku(powinna być własnoręcznie przygotowana- nasza jest pieczona przez mamusię), naczynie z wodą- symbol Ducha Świętego, zajączek- symbol wiosny i odradzającej się przyrody. W naszym koszyczku znaleźć można także miód,masło, pieprz oraz małą buteleczkę domowej nalewki xD 
Największym przysmakiem po dzisiejszym śniadaniu był mazurek, pyszne ciasto które upiekła J.


Na koniec pokażemy piękne ozdoby wykonane własnoręcznie przez mamę naszej cioci na szydełku

I tak powoli mijają nam świętaJ 
A wam? Chętnie dowiemy się coś na temat waszych tradycji świątecznych!



Pozdrawiamy  i Wesołych Świąt !
S.M.A.J.

niedziela, 20 marca 2016

010. Beżowy płaszczyk w roli głównej.

Hej dziewczyny !
Słoneczne dni (za którymi tak tęskniłam) zmotywowały mnie do stworzenia lekkiej, wiosennej stylizacji. Typowo casualowej, wygodnej, idealnej do biegania po mieście. Beżowy, cienki płaszczyk świetnie sprawdza się podczas takiej pogody. Prosty zegarek, czarne okulary i torebka w stylu vintage uzupełniają całość. Nie przedłużając, zapraszam do oglądania :)







                                                 


Mam nadzieję, że post Wam się podobał. Zachęcam do dalszego śledzenia bloga :)
                                                                                                                                                     /J


poniedziałek, 14 marca 2016

009. Listy zadań – cz. I

Hej dziewczyny!

Domyślam się, że zdecydowana większość z Was chodzi jeszcze do szkoły, lub studiuje. Choć nauki wspominam jako cudowne lata, to pamiętam, że w rzeczywistości nie zawsze było tak różowo, czego przyczyną była ciągła świadomość braku czasu. Koniec końców odkryłam coś, co mi pomaga, lecz na nieszczęście, lub szczęście, w ostatnich miesiącach mojej edukacji. Dziś dla Was post o…. TADAAMM! LISTACH ZADAŃ!

                Dlaczego akurat lista zadań ma mi pomóc?

Przyczyn jest wiele. Po pierwsze, kiedy napiszesz na kartce wszystko co masz do zrobienia, to prawdopodobnie przerazisz się na ten widok i zaczniesz wykonywać to od razu. Po drugie, ja czasami miałam poczucie, że w sumie to nie mam nic ważnego do zrobienia, przez co marnowałam czas na zupełnie nieproduktywne czynności. To był taki stan, że wiedziałam, że muszę coś robić, ale nie do końca wiedziałam co… Wiem, brzmi to dziwnie, ale podejrzewam, że znacie to uczucie J Lista pomaga w tym przypadku ułożyć sobie plan pracy. Po trzecie, na listę wpisujemy rzeczy ważne i mniej ważne i grupujemy je, o czym napiszę dalej. Dużo łatwiej jest wykonywać zadania z jednej grupy razem, niż rozpraszać się na całą gamę niezwiązanych ze sobą czynności. Po czwarte, kiedy coś jest zapisane, nie musimy ciągle o tym myśleć, więc odciążamy głowę! I po piąte, nie ukrywam, że dla mnie wykreślenie jakiegoś wykonanego zadania wiąże się z dużą satysfakcją, nawet jeśli to najmniejsza pierdoła jaką jest chociażby „poodkurzać mieszkanie”.

Czy jedna lista wystarczy?

Od razu odpowiem – nie! Jedna lista może wywołać u nas efekt odwrotny od zamierzonego. Kiedy wypiszemy na niej 20 zadań, to prędzej nas ona zniechęci niż zachęci do pracy. Owszem, warto zrobić sobie listę ze wszystkim „na brudno”, i to najlepiej dzień wcześniej, a potem przepisać zadania na konkretne listy.

Konkretne listy, czyli jakie?

I tutaj zaczyna się cała zabawa. Dobrze jest mieć kilka list, które pomogą nam ustalić porządek dnia i tygodnia. Czyli:

·     Lista tygodniowa – tutaj wypisujemy wszystkie zadania jakie mamy do zrobienia w całym tygodniu. Ta lista pomaga nam później w układaniu list codziennych.
·         Priorytety – trzy najważniejsze zadania. Uwaga! Wypisujemy tutaj zadania, które są naprawdę dla nas ważne. Trzy, nie więcej J Ta lista musi być pusta pod koniec dnia, a przynajmniej wykonana w 2/3.
·         Muszę i chcę – inne zadania, które trzeba zrobić, ale nie są dla nas najważniejsze.
·         Lista zadań pierdołowatych – to jest nazwa wymyślona przez Panią Swojego czasu z www.paniswojegoczasu.pl – szczerze polecam! Na tej liście wypisujemy wszystkie rzeczy, które są głupotami, ale trzeba je robić, jak np. zrobienie porządku w torebce. Bierzemy się za te zadania za hurtem i mamy je z głowy.


Inne listy, które ja mam przyczepione do kategorii „listy dzienne i tygodniowe” to:

·         Notatki na kolejny dzień
·         Czego nie zrobię – ta lista to taki mały motywator do powstrzymywania się przed różnymi złymi nawykami, jak np. podjadanie słodyczy. Tutaj wypisujemy jedną lub maksymalnie dwie rzeczy
·         Nie mogę się doczekać aż…. – a to lista uszczęśliwiająca. Wymyślam sobie jedną rzecz dziennie na którą czekam i kiedy o niej myślę, to po prostu jest mi miło. „Np. uszycie pokrowca z filcu przy miłej muzyczce” lub „poczytam książkę pod kołderką”. To zadanie wykonujemy w ramach nagrody za wykonanie innych.
·         Maile i telefony – nie zawsze mam czas odpisać od razu, lub oddzwonić, więc zapisuję wobec kogo mam zobowiązania „do kontaktu” oddzwaniam/piszę w wolnej chwili.

Listy papierowe, czy elektroniczne?

Wiem, że wiele z Was ma swoje ukochane notatniki, kalendarze, zeszyciki, o które dbacie, kolorujecie je i zapisujecie tam ważne rzeczy J Można mieć taki specjalny zeszycik do list zadań również. Ja jednak jest zwolenniczką bardziej ekologicznego podejścia i również dla mnie bardziej praktycznego, więc prowadzę listy elektroniczne. Używam do tego najprostszej aplikacji, jaką jest Google Keep. Daje ona wiele możliwości, tj. dodawanie etykiet/kategorii do list zadań, czy synchronizacja z innymi narzędziami Google. Zobaczcie jak u mnie wygląda lista zadań dziennych i tygodniowych (jeszcze nie do końca uzupełniona na ten tydzień) oraz lista kategorii.




Brzmi to trochę strasznie…

No tak, można się przerazić, kiedy się czyta, że trzeba zrobić listę na to, na to i jeszcze na tamto. A gdzie w tym czasie można żyć, jeśli cały czas trzeba wykonywać jakieś zadania? Otóż dzięki tym listom znajdziecie czas na życie J Bo listy pomagają się sprężyć i wykonać to co trzeba w pierwszej kolejności, a potem zostaje już czas na przyjemności. Nie wykonałaś wszystkich zadań? Trudno… ja też nie zawsze wykonuję 100%, ale dzięki listom wykonuję sporo więcej niż bez nich i wreszcie mam czas, by robić nie tylko rzeczy, które muszę, ale również które chcę robić.

O innych listach zadań, które mocno ułatwiają życie, napiszę w kolejnym poście. A dziś mam do Was pytanie – czy Wy również robicie listy zadań? Jak organizujecie swój czas?

Pozdrawiam!

M.